czwartek, 31 stycznia 2013

Biblioteka i szpital.

           Tym razem trochę z innej beczki. Mniej na temat homeopatii, a więcej ogólnego utyskiwania na sprawy bieżące. Chociaż mała wzmianka musi się pojawić. W poniedziałek postanowiłem skorzystać z przywileju nauki w uczelnianej bibliotece albo jak kto woli Przybytku Lansu i Baunsu, bo chyba tak powinno się nazywać to siedlisko hipsterów wyposażonych niemal bez wyjątku w tablety i kwadratowe okulary. Czasami wydaje mi się, że nauka nie jest głównym powodem, dla którego do biblioteki ściągają tłumy studentów UM. Na pewno jest to dobra okazja do spotkania ze znajomymi, czy obejrzenia pierwszorocznych lasek. Przyznaję się bez bicia, że to drugie zdarza mi się nader często, bo też jest na co popatrzeć. Dlatego uważam naszą super-mega-hiper-nowoczesną książnicę za kiepskie miejsce do nauki. No chyba że ktoś zaopatrzy się w stopery i zamelinuje w czytelni twarzą do ściany lub wynajmie "Pojedynczy Pokoik Cichej Nauki" (wolę nazywać go Komorą Samogwałtu). Wygląda to jak kabina prysznicowa, stoi na środku korytarza, a ścianki ma z mętnego, białego szkła. Drzwi otwiera się magnetycznym kluczem, a wewnątrz znajduje się tylko biurko, krzesło i komputer. Uroczo prawda? No ale wracając do tematu. Ogarnięcie kolejnych partii materiału na zajęcia z patomorfologii wymusza na mnie wizyty w bibliotece, ponieważ akurat moja asystentka uważa, że wiodący podręcznik nie jest wystarczająco satysfakcjonujący. Problem  leży w jego niepolskim pochodzeniu. Polscy profesorowie wydali przecież swój, jakże ładnie (stylistycznie) po polsku napisany, jakże opasły, jakże trzytomowy kloc, któremu należy się szacunek. (Tym sposobem mogę uznać 130 złotych wydane w tegoroczne wakacje na zakup Patologii Robbinsa za wyrzucone w błoto.) Skierowałem się więc raźnym krokiem w stronę czytelnianych regałów z napisem PATOMORFOLOGIA i już miałem zagłębić się w alejkę w poszukiwaniu właściwego tomiszcza, gdy nagle mój wzrok przyciągnął napis na sąsiednim regale: MEDYCYNA NIEKONWENCJONALNA, poniżej podkategoria: HOMEOPATIA. Zatkało mnie. Że jak? Że tutaj? Po co? Trwało to chwilę zanim otrząsnąłem się z nagłej konsternacji, zwarłem na powrót ograniczające wejście do przedsionka jamy ustnej wargi i otarłem cieknącą po podbródku ślinę. Odszukałem wskazaną półkę i oczom moim ukazała się całkiem spora kolekcja książek i książeczek na temat homeopatii. Wziąłem do ręki pierwszą z brzegu. Schludna, pozbawiona obrazków, niebieska okładka z wypisanym tłustymi literami tytułem:

LECZENIE HOMEOPATYCZNE 
TOM I
Choroby Ostre

Przypomina naukowy podręcznik. Przejrzałem szybko spis treści: teoria homeopatii...zapalenia... nieżyt nosa... zapalenie spojówek... krwotoki, ropnie, urazy. O, to może być ciekawe: złamania?! Urazy gałki ocznej?! Takie rzeczy tez można leczyć tą metodą?! Tego bym nie przypuszczał. Ale po kolei.

Wstęp i teoria homeopatii zawierają kilkakrotnie powtórzone zdanie: "Homeopatia jest metodą terapeutyczną opartą na zasadzie podobieństwa, w której substancje lecznicze podawane są w małych lub w nieskończenie małych ilościach", jakby samo powtarzanie go miało nadać mu wiarygodności. Do tego kilka przesłodkich bzdurek na temat potwierdzonej badaniami skuteczności metody w leczeniu absolutnie wszystkiego, zwięzły opis samej metody przygotowania preparatu i troszeczkę kolejnych bajek o pamięci wody. Nihil novi sub sole. W książce zawarty jest pokaźny spis prac naukowych rzekomo potwierdzających tajemnicze właściwości inteligentnej wody. Musiałem to zobaczyć! Wśród gąszczu nieznanych mi nazwisk odszukałem jedno znajome, powtarzające się niemal w każdym spisie autorów: J. Bienveniste. Tryumfalny, szyderczy uśmieszek obmierzłego skrzata prześmiewcy wypełzł mi na twarz. Cóż domyślałem się tego. Jacques Bienveniste był autorem, rzekomo rewolucyjnej pracy na temat pamięci wody. W jego eksperymencie chodziło konkretnie o sprawdzenie skuteczności działania preparatów w rozcieńczeniu homeopatycznym. Stymulując bazofile ( w skrócie: krwinki białe(granulocyty) odpowiedzialne między innymi za rekcje uczuleniowe) swoim homeopatycznym preparatem na bazie przeciwciała IgE stwierdził wystąpienie ich reakcji - wydzielania histaminy (mediatora reakcji zapalnej). Wyniki opublikował w Nature w 1988r. Redakcja postawiła jednak warunek: magazyn zgodzi się opublikować pracę, jeśli komisja powołana przez redakcję będzie mogła powtórzyć eksperyment i skontrolować pracę laboratorium. Oczywiście wszystko okazało się być przekrętem lub co najmniej gigantycznym błędem w pomiarach. Naukowa reputacja J. Bienveniste legła w gruzach. Pomimo tego homeopaci do dzisiaj przytaczają jego błędne wnioski, by udowadniać swoje absurdalne teorie. Notabene badania pana Bienveniste były finansowane przez koncern BOIRON. Zaskoczeniem nie było też dla mnie fakt, że podręcznik wydało wydawnictwo Editions Boiron.

Opis leczenia poszczególnych dolegliwości jest wręcz bezczelny. Autorzy skupiają się jedynie na jednostkach chorobowych, z którymi organizm często sam świetnie sobie radzi. Wirusowe choroby górnych dróg oddechowych ( nieżyt nosa, zapalenie gardła, zapalenie zatok przynosowych), zapalenia oskrzeli. Nawet w dziale urazy, który tak mnie zdziwił na początku, cudowne metody koncentrowały się na "przyspieszaniu wchłaniania krwiaka lub odbudowy kości". Z kolei leczenie homeopatyczne urazów gałki ocznej tyczyło się jedynie tych spowodowanych przez "miękkie przedmioty", rozumiem przez to że chodzi raczej o niewielkie urazy i stłuczenia, które i tak same się zagoją.
Znalazłem jeszcze drugi tom dzieła zatytułowany "Choroby przewlekłe", ale nie miałem już siły go otwierać.

Polecam film dokumentalny stacji BBC na temat "odkrycia" Bienveniste. Do obejrzenia na YouTube w pięciu częściach.
Część pierwsza:

 ***
Tymczasem, od poniedziałku trwają też zajęcia kliniczne z interny. Tak się złożyło, że moja grupa odbywa je akurat w Klinice Intensywnej Terapii Kardiologicznej i Chorób Wewnętrznych, chociaż pacjentów cierpiących na choroby wewnętrzne w szerokim znaczeniu tego słowa jest tam raczej mało. Zdecydowaną większość stanowią pacjenci kardiologiczni. Nie narzekam, bo jakoś tak zawsze fascynowało mnie serce i w ogóle cała sprawa z krążeniem, osłuchiwaniem serca i EKG. Szczególnie zapis EKG wydawał mi się zawsze takim symbolem lekarskiej wiedzy. Jak to z falistych linii można wyczytać co też człowiekowi dolega? Jak na razie powoli uczę się, jak zbierać wywiad i przeprowadzać badanie przedmiotowe (fizyczne).  Przez większość czasu stojąc przy łóżku pacjenta czuję się tak: 




Poza tym jedyne, co umiem zrobić poprawnie, to przedstawić się. Dzięki bogom, atmosfera w szpitalu na Przybyszewskiego jest całkowicie bezstresowa, a asystenci wykazują się dużym zrozumieniem, liczę więc, że wkrótce uda mi się opanować choć trochę podstawy badania. No ale, zajęcia trwają dopiero 3 dni. Jest jeszcze całkiem dużo czasu na naukę.

Miało być mniej o homeopatii. Cóż, nie wyszło :)


sobota, 26 stycznia 2013

Potencjalizacja

Czym jest magiczna potencjalizacja homeopatyczna? Na czym polega ten zdumiewający proces, który ze zwykłej wody czyni potężną substancję wymiatającą z organizmu wszelkie choroby, przepraszam wzmacniającą wewnętrzną energię organizmu. W homeopatii bowiem, istnieje dziwny dogmat, według którego to nie choroba jest przyczyną zaburzeń w funkcjonowaniu organizmu, a rozstrój "siły życiowej". Czytanie tego zdania przyprawia o ból mózgu, ale tak to już jest w cudownych metodach - rozumem tego nie ogarniesz. Wracając do tematu. Żeby przywrócić równowagę mitycznej "energii życiowej" należy dać jej przysłowiowego kopa, podając substancję, która mogła wywołać zaburzenie (sic!) tylko w daleko mniejszym stężeniu, o czym pisałem już poprzednio. Przy ogromnych rozcieńczeniach w preparacie pozostaje jedynie czysta woda, o czym homeopaci od zawsze doskonale wiedzieli. W celu zamaskowania tego faktu powstał więc drugi, równie magiczny jak poprzedni, dogmat homeopatii. Otóż woda ma pamięć! Woda w jakiś cudowny, niewyjaśniony sposób "pamięta" o każdej cząsteczce, która kiedyś się w niej znajdowała i przyjmuje jej właściwości ( biorąc pod uwagę skalę zanieczyszczenia wód w dzisiejszym świecie jest to wizja raczej przerażająca). Ponadto wodę można zmusić do tego żeby pamiętała "bardziej". Jak? Poprzez potencjalizację.

Potencjalizacja ma za zadanie "nauczenie" wody nowej cząsteczki. Jak to się robi? Tu odpowiedź jest prostsza niż może się wydawać: potrząsa się. Należy wstrząsać fiolką z preparatem po każdym rozcieńczeniu, im bardziej rozcieńczona substancja tym mocniej należy wstrząsać. Kiedyś robiono to potrząsając kilkakrotnie w każdym kierunku ( od sie, do sie, i na boki :)). Istnieje również inna metoda polegająca na uderzaniu probówki z roztworem o elastyczne ciało stałe (dłoń!), ale jest mniej efektowna. Obecnie w laboratoriach znajdują się mieszadła mechaniczne, które robią to za nas. W związku z tym magia nabrała bardziej naukowego charakteru i łatwiej uwierzyć w skuteczność homeopatii. Kto zawierzyłby preparatowi, który należy wytrząsnąć odpowiednią ilość razy w określonych kierunkach, przecież to trąci jakimś zabobonem! Ale! Włożenie probówki do maszyny sprawia, że taka praktyka, jak to mówią Amerykanie seems legit.

Ostatnio wkurza mnie to i przeraża coraz bardziej. Na stronie gazeta.pl jest forum homeopatyczne, na którym pseudolekarze udzielają porad jak wyleczyć poszczególne choroby. Po przeczytaniu jednej z nich zmroziło mi krew w żyłach i postanowiłem zalogować się, odpowiadać.   Pomimo tego, że nikogo nie obrażałem, ku*wami nie sypałem, wszystkie moje posty usunięto, a profil zablokowano. Muszę się więc wyżywać tutaj. Jak tylko znajdę jakieś fajne "kwiatki" to wrzucę.
Dziękuję J. za korektę :) z góry. 

PS: Jeśli ktoś ma ochotę, polecam ten filmik:
http://www.youtube.com/watch?v=BWE1tH93G9U
Facet jest iluzjonistą, nie lekarzem, nie naukowcem, ale człowiekiem który myśli trzeźwo i zna się na "oszukiwaniu" ludzi. W bardzo prosty i przystępny sposób pokazuje jak działa homeopatia.

czwartek, 17 stycznia 2013

Kiedy zakładałem ten blog grubo ponad 4 miesięce temu, miałem nadzieję regularnie umieszczać w nim opisujące realia moich studiów wpisy. Początkowy zapał okazał się być słomianym, spłonął ogniem gwałtownym i jasnym, acz bardzo krótkotrwałym, grzebiąc pod stertami szarego popiołu resztki chęci do kontynuowania tego przedsięwzięcia. Czy mógłbym się jakoś usprawiedliwić? Zapewne tak, przecież tyle było zajęć, tyle testów, tyle wypełnionych bezproduktywnym wlepianiem oczu w sufit wieczorów... Pozostaje jednak pytanie przed kim i dlaczego miałbym się usprawiedliwiać, wszak tej witryny poza mną i tak nikt nie czyta. Ale! Dość już tej jałowej dyskusji z lustrem. Dlaczego postanowiłem na nowo zając się pisaniem? Przyczyna jest jedna i ma na imię homeopatia.

Nigdy nie wiedziałem na jej temat zbyt wiele poza ogólnikami. Niektórzy mówili, że leki homeopatyczne są wspaniałe o niesamowitych właściwościach i w dodatku nietoksyczne (miracle drug na miarę penicyliny), inni natomiast wieszali psy na każdym kto tylko wspomniał o tej metodzie. Ja sam zawsze odnosiłem się do niej sceptycznie, mając ją po prostu za wyszukaną formę placebo, ot nieszkodliwe narzędzie w ręku lekarza, który chce jakoś uspokoić pacjenta jednocześnie licząc po cichu na korzystny efekt. Moja rodzicielka natomiast uważała, że homeopatia jest w zasadzie czymś w rodzaju ziołolecznictwa i sięgała po leki homeopatyczne, gdy do białej gorączki doprowadzały ją nawracające choroby mojego dzieciństwa. Kiedy w końcu odporność małego chłopca nieco okrzepła i "wyrosłem" z chorób wieku dziecięcego, mama uznała to za niepodważalny sukces metody.  W ostatnim czasie przekonuję się, jak podłym oszustwem jest ta dziedzina "wiedzy" i bez wahania mogę zakwalifikować ją jako pseudonaukę o tej samej wartości co wróżbiarstwo, a jednocześnie jako zbrodniczy proceder praktykowany przez firmy farmaceutyczne, którego celem jest wyciągnięcie od chorych i często zdesperowanych ludzi ostatnich pieniędzy.

Zacznę nietypowo, bo nie od historii powstania homeopatii, a od technologii produkcji stosowanych w niej preparatów.

Homeopatia nakazuje leczyć pacjentów według zasady "similia similibus curantur"- podobne leczyć podobnym. Czyli rozumiem przez to, w swoim zapewne niegodnym pojęcia fenomenu tej oświeconej sztuki umyśle, że jeśli mam na przykład problem z poceniem się, to powinienem stosować odpowiednio przygotowany preparat, zawierający substancję, która to pocenie wywołuje, ale w niesamowicie małym stężeniu. Takie leki mogłyby niekiedy wydać się pacjentom niebezpieczne ( tym bardziej że jednym z powszechnie stosowanych leków w homeopatii jest "Arsenicum Album" co po łacinie oznacza po prostu arszenik, tlenek arsenu, tak: trutkę na szczury). Na szczęście leki homeopatyczne są całkowicie nietoksyczne, bezpieczne i w pełni akceptowane przez organizm. I z tym postulatem homeopatów zgadzam się całkowicie, bez żadnych zastrzeżeń. Dlaczego? Ano przygotujmy taki lek zawierający "Natrum Muriaticum".

Kroplę nasyconego roztworu soli morskiej względnie kuchennej, wszak to ten sam NaCl (po łacinie Natrum Muriaticum) wlewamy do fiolki i dodajemy 9 kropel czystej, najlepiej destylowanej wody. Następnie wstrząsamy fiolkę 1 raz uderzając o otwartą dłoń. Oto preparat o stężeniu 10^-1 (w symbolice homeopatycznej 1D) Najsłabszy z możliwych leków homeopatycznych, gdyż staje się on tym mocniejszy im bardziej jest rozcieńczony.
Następnie z powstałego roztworu pobieramy jedną kroplę, wlewamy do innej fiolki i dodajemy 9 kropli destylowanej wody, a następnie wstrząsamy uderzając o otwartą dłoń 2 razy ( mamy już 2D, shit is getting serious).
Podane czynności powtarzamy, za każdym razem wstrząsając o jeden raz więcej niż poprzednio. Wykonujemy tę pracę tak długo, aż uzyskamy rozcieńczenie 400D czyli 10^-400! Przy tak dużym rozcieńczeniu matematyczne prawdopodobieństwo natrafienia na cząsteczkę substancji aktywnej ( NaCl) w końcu robi się tak małe, że żeby faktycznie ją znaleźć trzeba by mieć roztwór w którym byłoby 10^400 cząsteczek, w tym jedną cząsteczkę poszukiwanej substancji. Roztwór musiałby mieć wtedy objętość większą od obserwowalnego wszechświata ! Co oznacza że od dobrych paru godzin przelewamy z jednej fiolki do kolejnej czystą wodę! Niezawierającą absolutnie żadnej, celowo wprowadzonej uprzednio do roztworu, cząsteczki chlorku sodu.

Cena jednej fiolki, JEDNEJ, "zawierającej" tę cudowną substancję, w ilości 4 gramów, wynosi w aptece 11 zł 19 gr. Wnioski pozostawiam czytelnikowi.

A oto kilka produktów które według homeopatów powinny znaleźć się w każdej domowej apteczce:
Przetłumaczę nazwy dosłownie z łaciny

Aconitum -  Tojad,
Allium cepa - Cebula zwyczajna,
Apis mellifica- Pszczoła miodna!?
Аrgentum nitricum - azotan srebra,
Arnica - Arnika górska,
Arsenicum album - arszenik biały (tlenek arsenu),
Belladonna - Pokrzyk, wilcza jagoda,
Bryonia - parzydełkowiec byronia (meduza),
Calcarea carbonicum - kamień (lub kreda calculus- kamień) węglowa,
Cantharis - Omomiłek szary ( owad),
Chamomilla - Rumianek,
Cimicifuga - Pluskwica ( roślina),
Cocculus - azjatycka roślina z rodziny miesięcznikowatych ( za wikipedią),
Colocynthis - Arbuz,
Eupatorium perfoliatum - Sadziec ( roślina),
Euphrasia - Świetlik ( roślina),
I inne.
Na pierwszy rzut oka wygląda to na interesujący zbiór surowców zielarskich z małymi dodatkami w postaci trucizn lub mineralnych proszków i nie wiedzieć czemu owadów. Jak w pracowni szanującego się alchemika lub średniowiecznego aptekarza. Nie ma się jednak co ekscytować, każda z tych substancji przejdzie podobny proces rozcieńczania, stając się w gruncie rzeczy wodą, alkoholem lub cukrem ( w zależności od tego w czym się ją "zawiesi") Szczerze mówiąc wątpię czy francuskie firmy farmaceutyczne produkujące te specyfiki (BOIRON i LABORATOIRES DOLISOS) w ogóle używają wymienionych substancji. Ja produkowałbym je z resztek surowców przeznaczonych na nośniki normalnych leków, zapewniając sobie dodatkową, łatwą kasę.

W następnym odcinku: Tajemnicze Potrząsanie, Magia w Twoim laboratorium czyli Homeopatyczna Potencjalizacja.